"Sumienie nie powstrzymuje od grzechów, przeszkadza tylko cieszyć się nimi."
- Kiedy w końcu wrócimy do domu? - zapytał po raz kolejny Felix.
- Jeśli się nie przymkniesz, to cię tu zostawię - warknął Seth, przemieniając się z powrotem w człowieka i podbiegając do reszty Trygonów.
- Po co w ogóle musimy chodzić w te strony? Wiadomo, że Arygoni nie pojawią się, a tak poza tym...
- Posłuchaj Glucie - przerwał mu Seth. - Jeżeli twój ojczulek kazał nam codziennie patrolować te tereny to nie mamy wyboru. Musimy to robić. Ty też - wysyczał przez zęby.
Nagle gdzieś z oddali coś błysnęło. Seth, Felix oraz inny Trygon stanęli jak wryci, rozglądając się dookoła.
- Co to było? - szepnął przerażony Felix.
- Ogień - mruknął Seth, nadal patrząc w tamto miejsce. - Jakiś kilometr od nas. Patrick - zwrócił się do drugiego Trygona - Ty idziesz po mojej lewej, a ty Glucie... - zerknął na niego, uśmiechając się drwiąco. - Pokaż co potrafisz.
Nie czekając na odpowiedź, Seth rzucił się do przodu, przemieniając swoje ciało w wilka i zaczął biec.
- Rusz się - powiedział Patrick, uderzając w ramię Felix'a.
Po chwili obaj biegli za Sethem.
***
Felix biegł najszybciej jak mógł ale i tak nie potrafił ich dogonić. Z trudem przedzierał się przez gęste zarośla, kalecząc sobie łapy i brudząc błotem swoją szarą sierść. Natomiast Seth oraz Patrick ścigali się i kłapali na siebie paszczami, zupełnie jakby to była zabawa. Nagle zatrzymali się i wrócili do swoich człowieczych postaci.
- Tam - szepnął Seth, kiedy Felix do nich dołączył.
Kilka metrów przed nimi stała dwójka nastolatków, która najwidoczniej się ze sobą sprzeczała. Chłopak jadł, natomiast dziewczyna podnosiła z ziemi coś owiniętego szmatką.
Zapach spalenizny dotarł do Trygonów.
- Lis. Głodny jestem - jęknął Patrick, zaciskając swoje pulchne knykcie coraz bardziej.
- Cicho -warknął Seth.
Za krzaków wyszła jeszcze inna dziewczyna. Uśmiechała się szeroko, trzymając w dłoniach kubki.
Felix oniemiał. To była najpiękniejsza dziewczyna jaką w życiu widział. Długie blond włosy, szczupła sylwetka i śliczna twarz zrobiły na nim wrażenie.
- Avis -mruknął Seth, uśmiechając się szeroko. - Czas się zabawić.
Nim Felix zdążył odwrócić wzrok, Seth stał się już czarno-szarym wilkiem. Zaczął przeraźliwie wyć ustawiając się do ataku. Patrick podekscytowany zawtórował mu także wyjąc. Po chwili obaj ruszyli do ataku.
Zbliżała się noc, gdy czterech Arygonów wybrało się na polowanie. Mags była temu przeciwna, ale cóż ona może zrobić? Nikt jej nie słuchał i tak oto robi za niańkę.
- Nie zwracać na siebie uwagi i macie być cicho - powiedziała, rozprostowując swoje białe skrzydła. Zerwał się wiatr.
- Zbiera się na burzę - rzuciła Rosie swoim cichym głosikiem.
- Więc nie traćmy czasu. Macie okazje rozprostować swoje imponujące skrzydła. Do dzieła! - krzyknęła Staruszka, biegnąc w stronę urwiska za domem.
Dom znajdował się w dziwnym miejscu. Można było trafić tu tylko przez drogę leśną. Co prawda Arygoni rzadko przyjmowali gości, ale zawsze byli ostrożni. Na około rosły wysokie drzewa, opadające na dach starego budynku, a za nim znajdował się "pas startowy" Arygonów. Na dole była woda. Nie wiadomo skąd się pojawiła.
Evelyn ostrożnie wysunęła skrzydła. Pamiętała te czasy kiedy to sprawiało ból. Czuła jak rozrywa się jej skóra na plecach, lecz teraz było inaczej.
- Cudowne uczucie - mruknął Damen.
- Przyznam ci rację - powiedziała Eve, przyglądając się swoim ciemnoniebieskim skrzydłom.
- Długo będziecie się tak zachwycać? - zawołała Rosie płynnie krążąc nad nimi. Świetnie sobie radziła w lataniu. - I tak moje są najładniejsze, bo są szare!
- Szary to taki nijaki - stwierdził Damen, biorąc rozpęd nad przepaść. Wzbił się w powietrze, machając czarnymi skrzydłami.
- Szary jest śliczny! - sprzeczała się Rosie. Miała rację, jej pióra były wyjątkowe. - Evelyn! Zrób coś z nim.
- Już do was dołączam - mruknęła dziewczyna. Ściągnęła skrzydła w tył i zaczęła biec. W ostatniej chwili skoczyła, rozkładając wszystkie piórka, które do tej pory były ściśnięte przez te większe.
Lecieli we trójkę obok siebie tak, aby nie stykać się skrzydłami. Widzieli w oddali Mags, która frunęła z wiatrem. Dali jej spokój, którego potrzebowała. Należy jej się coś od życia.
- Lądujemy na tej pustej polanie- rzucił Damen, krążąc kółka wokół dziewczyn. Kiwnęły na znak zgody i jednocześnie zwinęły skrzydła w tył. Pochyliły się głową w dół po czym poczuły prędkość wiatru przy spadaniu. W ostatniej chwili wyrzuciły skrzydła na boki. Zaczęły się śmiać jeszcze czując adrenalinę w żyłach.
- Wariatki - warknął Damen, lądując obok.
- No daj spokój - mruknęła Rosie. - Rozluźnij się - mrugnęła do niego oczkiem. Sprawnie schowała skrzydła.
- Idziemy na jedzonko! - krzyknęła Evelyn w biegu do lasu.
- Schowaj skrzydła, bo się zaczepisz i połamiesz! - pouczył ją Damen, biegnąc za nią. - I nie biegnij. Nie mam zamiaru być porażony prądem.
- A sorrki - mruknęła Eve. - Kilka razy dostałam od Mags, więc...zdążyłam się przyzwyczaić.
- Ale ja nie - warknął Damen i przyłożył palec do ust. Dziewczyna zaczęła nasłuchiwać.
- Nic nie sły... - nie dokończyła. Chłopak zerwał się do biegu. Wrócił sekundę później. Mrugnięcie oczami i cała akcja przegapiona. W ręku ściskał dwie wiewiórki.
- Chcesz? - spytał. Dziewczyna pokręciła głową. Nasłuchiwała. Potarła palce prawej dłoni, aby mieć gotowy ogień do ataku.
- Mam cię - szepnęła na widok wychodzącego lisa. Posłała ogień w jego stronę celnie podpalając mu głowę. Eve rzuciła się w stronę zwierzęcia, którego skóra zdążyła zająć się ogniem.
- Krew ci cała zejdzie - mruknął Damen.
- Wolę jeść krwiste mięso niż tylko pić - rzuciła beztrosko Evelyn. Zza paska wyjęła wcześniej przygotowany ognioodporny mały kocyk. Zgasiła nim pozostałości lisa.
- To już pieczone mięso - zaśmiał się chłopak wyciskając do gardła resztki wiewiórki.
- Może takie lubię?! - warknęła Jones odrywając ciepłe mięso.
- Co masz, co masz? - spytała Rosie wyłaniając się zza drzewa. Miała w ręku trzy kubki. Jeden podała dla Damen'a, a drugi Evelyn.
- Krew? - spytał zdziwiony chłopak.
- No? To oczywiste, że nie będę pić prosto z jakiejś zakażonej rany biednego zwierzątka - powiedziała słodka Rose i usiadła pod drzewem. - Owieczka. Najlepsza krew jaką w życiu piłam.
- Skąd ty wytrzasnęłaś owce?! - krzyknęła Eve, wycierając usta od wypitego napoju.
- Na tej polanie obok... no co się tak patrzycie?
- Zabiłaś zwierze? - zapytał poważnie chłopak.
- Nie! To okrucieństwo! - pisnęła Orey.
- To jak... ty... to? - Evelyn wskazała na kubek.
- Aa to już moja słodka tajemnica, ale owieczka żyje i ma się całkiem dobrze. Wcale jej nie brakuje tej krwi - tłumaczyła lekko spanikowana. - Taaak! Ona zginęła! Rozumiecie? Zabiłam ją.
- Oj Orey... taka nasza natura - powiedział spokojnie Damen. Evelyn ostrożnie ją objęła.
- Jest teraz w lepszym świecie, gdzie nikt jej nie zje - szepnęła. - Pływa sobie na różowych chmurkach z...
- Ciii - uciszył je Damen. Chwilę później rozległo się kolejne wycie.
- Wilk? Trygoni? - zapytała bezgłośnie Jones.
- Brawo, geniuszu - warknął Damen. - Są blisko.
- Ajć - pisnęła Rosie. - Zniknęłam. Teraz muszę pamiętać o tym, bo będzie kiepsko i zimno bez ubrania - skrzywiła się.
- Dasz radę - rzuciła Evelyn. - Ilu ich jest?
- Tu biegnie trzech - powiedział Damen, wpatrując się w jeden punkt. Kilka minut później usłyszeli trzask łamanych gałęzi.
- W nogi! - krzyknęła Evelyn Jones rzucając płomieniem w jednego z wilka, który ku jej zdziwieniu odbił jej płomień otwierając paszczę. Chłodne powietrze zmroziło krew w żyłach. Damen pociągnął Eve w swoją stronę i zaczęła się gonitwa.
~*~
Witajcie :3
Tak :c Rozdziału bardzo długo nie było, ale mam nadzieję, że mimo tego Nas nie opuścicie.
Miałyśmy pewne problemy prywatne i z pisaniem.
Ten rozdział miał być dłuższy, alee niech już tak zostanie :)
Dziękujemy za komentarze pod poprzednim rozdziałem ;*
N. & A.
PS Mam problemy z przecinkami! Przyznaje się bez bicia xd